Béton brut

Chwilowa nieśmiertelność
⌜ Życie ⌟

2011-10-21

Była pierwszą osobą, którą zakwalifikowałem do kategorii osób „zabawnie szalonych”. Dziś myślę o niej inaczej, ale z perspektywy czasu wszystko zmienia sens, a słowa, których się nauczyłem, pozwalają mi lepiej przyporządkować ją do odpowiedniej kategorii w galerii ludzkich charakterów.

Przedstawiono mi ją jako moją ciocię stryjną. Nigdy wcześniej nie widziałem jej na oczy. Była stara, miała kapelusz z ozdobnikami przypominający mi abażur lampy, białe aksamitne rękawiczki, które zżółkły od tytoniu i lat. Mówiła z zabawną manierą kogoś, kto zna świat wyższych sfer wyłącznie z tanich czytadeł dla pań, emulując zachowania nieudolnie, ale z wielkim entuzjazmem, który w odpowiednim oświetleniu, a już z pewnością w oczach trzynastolatka, uchodził za kulturę, której nie celebrowało się w moim domu.

A kiedy piła wódkę… No, kiedy piła wódkę, piła ją z rozmachem. Zanim wypiła alkohol, waliła w stół ręką, po czym unosiła kieliszek na wysokość oczu i zataczając nim niewielkie koła wydawała z siebie przeciągłe „Aaaaaaaaaaaaaa!”, które mogło trwać minutę, choć dla współbiesiadników, którzy nie chcieli urazić wodzireja i wypić przed tym błogosławieństwem, mogło to trwać i godzinę. To był spektakl i swoiste nabożeństwo, którego była kapłanem i głównym aktorem.

Gdy pojawiała się w naszym domu przynosiła mi i mojej siostrze podarki, tuliła nas swoim przesiąkniętym smrodem naftaliny uściskiem i całowała w czoło. Podarkami była zwykle przeterminowana czekolada, cukierki rozpływające się od gorąca, czy porwana skądś książka, której tematyka mogła obejmować szerokie spektrum, którego dolną granicą jest ekonomiczna teoria komunizmu, a górną zeszłoroczny program teatru.

Odwiedziliśmy ją w domu kilka razy. Za każdym razem słuchaliśmy historii o tym, komu w młodości odmówiła ręki, a nie były to zwykłe chłystki: książęta, baronowie, majętni kamienicznicy i inni ludzie postawni i możni. Podczas każdej historii wyciągała pliki listów przepasanych kokardkami i pokazywała nam korespondencję prowadzoną na tę okoliczność. Były to listy zapisane piękną kursywą, na gładkim papierze, ozdobione okazyjnym kleksem. Mogłyby robić za rekwizyt w filmie. Jeżeli widzisz scenę z kimś, kto macza gęsie pióro w kałamarzu i po chwili namysłu skrobie po kartce, to spodziewasz się właśnie takiego listu.

Nie spotkałem cioci stryjnej przez dziesięć ostatnich lat jej życia. Bardzo młodzi ludzie nie znoszą dobrze przebywania z osobą, której demencja kompletnie zniszczyła świadomość. Docierały do mnie tylko szczątki informacji. Że się zgubiła, że wyszła nago z domu, ubezwłasnowolnienie. Nie pamiętam, czy byłem na pogrzebie. Nie wiem nawet, czemu o tym piszę. To była zupełnie nieznana mi osoba, której tajemnice szeptane są gdzieś w rodzinie. Że nie była siostrą, a matką, że urodziła się pod koniec dziewiętnastego wieku i umierała jako stulatka. Kiedy obudziłem się dziś w środku nocy i wstałem, żeby napić się wody, po drodze do kuchni zacząłem rozmyślać o tym, jak wielu z nas stanie się karmą dla robactwa i nie dosięgnie nieśmiertelności, która powstaje w umysłach osób żyjących, którzy będą o tobie mówić i pisać. Zaraz po tej myśli pojawił mi się w głowie obraz cioci stryjnej i poczułem nagłą potrzebę ofiarowania jej chwili nieśmiertelności.

QR for Chwilowa nieśmiertelność