Béton brut

Dobre intencje
⌜ Życie ⌟

2013-04-20

Nie ma dla mnie nic bardziej niepokojącego niż Internet unoszący dłonie w geście zwycięstwa. Naturą Internetu jest to, że „wygrana” nie musi być wygraną obiektywną i mierzalną, uczciwym zwycięstwem nad jasno określonym przeciwnikiem według zasad. Tłum nie jest sumą głów. Tłum jest sumą odbytów i pięści.

Jeszcze niedawno takie zjawisko żyło w popkulturze dzięki wieśniakom dokonującym szturmu na zamek Doktora Frankensteina. Żyło też jako piętno publicznych linczów. Internet ukrył sznur i zamiast pochodni ma latarkę z LED. Internet przyczepił sobie też gwiazdę szeryfa, wystawił licencję na zabijanie, a za Fedorę zatknął przepustkę prasową.

Wydarzenia w Bostonie wstrząsnęły mną w sposób, jakiego nie byłem w stanie przewidzieć. Pomiędzy moją sympatią do miasta i podziwem dla maratońskiego wysiłku, pomiędzy zdjęciami z ludźmi, którzy rzucają się do pomocy i mną, wracającym na lekkim podpiciu do domu, wszystko nabrało dla mnie hiper-realności, której nie było w stanie przegonić kolejne piwo wypite już w pozycji leżącej. Spałem mało, o piątej wyszedłem do biura by przykleić się ekranu i czytać.

Czym więcej czytałem, tym bardziej rosła we mnie nienawiść. Na moich oczach powtarzał się cykl szaleństwa: garbage-in, garbage-out. Niesprawdzone, fantastyczne teorie wyprodukowane przez internetowych Batmanów uzbrojonych w kompletny brak empatii i MS Paint trafiały do szerszej konsumpcji, a po trawieniu zamieniały się w gówno, w którym taplali się spece od spiskowych teorii. Tempo produkcji oskarżycielskich obrazków rosło wraz z uczuciem podniecenia wśród klawiaturowych detektywów. Kulminacyjnym punktem był pościg bostońskiej policji za podejrzanymi. Stwierdzono deficyt rąk wśród tłumu poklepującego się po plecach, aż wreszcie ogłoszono ex cathedra, że oto jesteśmy światkami ostatecznego triumfu posiadaczy telefonów komórkowych z aparatami i stałego dostępu do sieci nad mediami tradycyjnymi. Jeden z użytkowników reddita z dumą rozdawał linka każdemu, kto chciał słuchać. Odgadł on słusznie, że zamachowcem będzie dwudziestoparolatek. Nie, że będzie ich dwóch i że 26 i 19 lat ledwie mieści się w jego przepowiedni. „Remember the hits, forget the misses”.

Pośród tego pościgu o dowody jeszcze mętniejsze, jeszcze lepiej korelujące z wyznawanym przez wskazującego smakiem rasizmu zdjęcia „potencjalnych podejrzanych”, hipotez o rządzie, który wysadził obywateli żeby ukryć to lub tamto, przepchnąć taką a nie inną ustawę, nikt nie wziął nawet oddechu by przystanąć i zastanowić się nad skutkami takich działań.

Internet stał się repozytorium głupoty, z której garściami czerpać może każdy, kto ma akurat ochotę na usztywnienie poglądów, jakie już wyznaje. Na tragediach budowane są kariery, które wspierają się o mantrę „ja tylko zadaję pytania!”.

I nie piszę tego żeby „bronić” mediów tradycyjnych. One też przykładają się do kociokwiku, legitymizując czasem te bajdurzenia. Piszę o tym dlatego, że czuję obrzydzenie do ludzi, którzy widzą się jako bohaterów, ponieważ mają konto w popularnym serwisie i potrafią narysować czerwoną linię na zdjęciu. Nie jesteście dziennikarzami śledczymi, nie jesteście Batmanami, nie jesteście bystrymi obserwatorami. Macie dostęp do Internetu.

QR for Dobre intencje