Béton brut

Automaty i empatia

2013-08-22

Pisałem program magazynowy. Dziś też piszę i przypomniało mi się, że pisałem. Pomiędzy magazynem, farbiarnią i produkcją ginął materiał. Całe bele materiału. Kierownictwo chciało sobie ten problem jakoś poukładać i wymyślili, że może wgląd w obecne stany i nazwiska ludzi odpowiedzialnych za daną operację pozwoli im wyłowić, kto gubi te setki złotych. Przyjechałem z notatnikiem, zapisałem ich biznesowy „kejs”, przespacerowałem się po pomieszczeniach, powiedziałem, że wpadnę za dwa tygodnie z jakimś prototypem, żebyśmy mogli dalej.

Wpadłem, potem pojechałem. Minął miesiąc, drugi, trzeci i ostatecznie miałem coś, na czym można było przeprowadzić szkolenie. Pierwszy etap, magazyn surowców, mieliśmy gotowy do wdrożenia. Usiadłem w konferencyjnej, wymieniłem uprzejmości z dwoma szefami, zrobiłem im krótką demonstrację; podali kawę i słone paluszki, czekaliśmy na pracowników, których miałem szkolić.

Wreszcie pojawił się główny magazynier. Bardzo wysoki i szczupły, prawie tyczka obleczona w niebieskie ubranie robocze, ściskał w rękach kapelusz i nerwowo obracał go za rondo, jak klisza „chłop u jaśniepaństwa”.

Posadziłem go przed komputerem i zacząłem tłumaczyć koncepty: tu jest nawigacja, tu jest sesja, hasło i użytkownik, stany, „proszę się nie martwić, tu wspieramy transakcje” i kiedy tak mówiłem, moje samozadowolenie rosło. Gdy już unosiłem się balonem nad mahoniowym stołem, zobaczyłem, jak szkolony przeze mnie pracownik próbuje użyć myszki do przesunięcia wskaźnika. Zrozumiałem, że przez ostatnie pół godziny mogłem mówić w innym języku, uzyskując identyczny rezultat. Trochę wystraszony sytuacją, w jakiej się znalazłem, spróbowałem podejścia bezpośredniego: wskazywałem palcem elementy, opisując je, a potem mówiłem, co należy zrobić dalej. Szło okropnie.

Magazynier cofnął nagle krzesło, odwrócił się w kierunku stołu, zza którego moje wysiłki edukacyjne podziwiali szefowie i powiedział: „Panie prezesie, czterdzieści lat pracuję na magazynie, ja się tego nie nauczę. Proszę mnie zwolnić. Przepraszam, proszę mnie zwolnić. Do widzenia.” – wyszedł, zostawiając mnie zamrożonego z palcem uniesionym w kierunku monitora, na którym pewnie wskazywałem ważną ikonę. Po chwili jeden z prezesów, widząc moje totalne zagubienie, podszedł do mnie, poklepał mnie po ramieniu i powiedział, że nic się nie stało, że będzie ciężko i że zadzwoni, jak obgada sprawę z pracownikami.

Spotkaliśmy się jeszcze dwa razy, ale mimo zatrudnienia młodego pomocnika, który miał zdjąć z magazyniera obowiązek walki z techniką, projekt upadł. Tamtego dnia straciłem do niego wszelki zapał; pierwszy raz poczułem, że moje grzebanie w literkach ma realne przełożenie nie tylko na stan mojego konta, ale także na życie ludzi, których mogę nawet nigdy nie spotkać i jego jakość.

Innym razem pisałem wyszukiwarkę prostytutek. Śmiałem się z przyjaciółmi, że jak robię zrzut bazy, to mam jak w Matriksie: „brunetki, blondynki, rude”. Kolor włosów był jednym z parametrów wyszukiwania. Do dziś pamiętam spotkanie z klientami, którego elementem była ożywiona dyskusja, jak oznaczymy rozmiar piersi. Literkami, numerami? Ktoś rzucił, że „mieszczą się w dłoni” –­ nie śmiałem się, ale powiedziałem „ha ha”.

Tak sobie myślę: czy my, autorzy tych różnych gówienek, mamy w ogóle jakiś kod moralny? Gdzie jest nasze „po pierwsze nie szkodzić”? Czy powinienem pośrednio wspierać stręczycieli tylko dlatego, że jestem krok dalej i robię tylko zapytania SQL? Czy w micie programisty-kowboja, który sam jest sobie prawem, sądem, katem i debuggerem, jest miejsce na jakieś zawodowe rozterki? I nie mówię tu o osobach, które parają się pisaniem malware czy innego draństwa, mówię o „dobrych gościach”, którzy spokojnie piszą kod robiący komuś gorzej.

Ktoś pisze te filtry internetu, ktoś pisze kod budujący fantomowe profile na Facebooku, ktoś implementuje behawioralne pułapki w grach typu „pierwsza działka za darmo”.

Może nadszedł już czas (albo nadszedł tak dawno temu, że nawet taki gość jak ja zaczyna zauważać problem), żeby popytać wśród nas samych: „czego nie zakodujesz za pieniądze?” i zastanowić się nad popularnymi pozycjami? Mam przeczucie, że głoszenie moralności w softwareowym El Dorado nie spotka się z pozytywnym odzewem.

Zostaliśmy handlarzami broni, ale nie wyglądamy tak dobrze w garniturach.

QR for Automaty i empatia